środa, 17 lutego 2010

Walentynki po japońsku.




Dnia 14 lutego, a więc w Dzień Zakochanych zapachniało u nas w domu Japonią ...



Nie, nie kwiatem wiśni.



Raczej rybami



haha



Spotkaliśmy się w 3 pary na walentynkowym wieczorze Sushi.






Zaczęło się od tego, że zamówiliśmy zestaw sushi w jednej z katowickich knajp tego typu.



Dostawa na godzinę 18:00.


Ja oczywiście musiałem uświetnić ten wieczór pomysłem na strój walentynkowy :-)



Dziewczyny miały wolną rękę a my ...



... z racji tego, że wszyscy jesteśmy Samurajami ...



... przyodzialiśmy się w najwygodniejszy strój, jaki tylko można było sobie włożyć, czyli nasze kimona.



(Kimona były świeżo wyprane na tę okazję)





Numer jeden tego wieczoru to mina dostawcy i jego myśli, która mogła przejść mu przez głowę.



Otórż:


Z naszych wstępnych wyliczeń wyszło, że zestaw przeznaczony dla 3 (4) osób będzie wystarczający dla naszej szóstki.



Dostawca dotarł do domofonu, potem musiał dojechać na 7 piętro i wejść piechotą na 8.



(serdecznie pozdrawiamy architekta tego bloku, który umieścił dźwig windy na naszym piętrze, a nie na dachu).



Ale do rzeczy.





Dzwonek do drzwi, ja otwieram.



Pan pod wielkim wrażeniem mojego samurajskiego stroju.



Na ten czas wychodzi Piotr w kimonie, kłaniając się panu.



Pan kasuje za dostawę, uśmiecha się i rzuca:



"a to panów jest tu więcej", na co wychodzi Tygrys, jako trzeci.



Z dużego pokoju nie wydobywa się ani pół dźwięku - jak się później okazuje celowość tej ciszy była częścią planu dziewczyn.



Pan popatrzył na nas 3 i mógł sobie pomyśleć ...



Trzech chłopaków, fajnie poprzebieranych.



Zamówiło sobie w walentynkowy wieczór zestaw dla 3 osób.





No no ... każdy ma prawo spędzać walentynki, jak lubi, tak?



haha






Aby dopełnić wszystkiego, co ważne podczas japońskiej uczty ...



... na stole pojawiło się Sake!



Tygrys dostąpił zaszczytu otworzenia tego doskonałego trunku.












Stwierdziliśmy, że pijemy je na ciepło.



Butelka nie zmieściła się do mikrofali

haha



Przelałem Sake do miseczki i właaalaaa :-)




Dało się?







Później spowrotem do butelki i tak w oryginalnym opakowaniu mogliśmy rozpocząć konsumpcję rozlewając ją do tradycyjnych, japońskich, kamionkowych miseczek.








Kampai!



Wykrzyczał Piotr przed przechyleniem miseczki.











Mina bezcenna.









Dziewczyny zajadały się smakołykami.
















Widokówka z kolacji.










Kolejną atrakcją wieczoru było zjadanie suhi z większą ilością wasabi niż przeciętnie się to czyni.







Cisza przed burzą ...







TAK! Zadziałało!

Nie mogło być inaczej.







Kolej na Tygrysa.

Najtwardszy z twardych ...

Najmężniejszy z męskich ...

Lubiący moje wyzwania ...





Jest dobry ...

Spokój ...

Opanowanie ...







Niestety :-)


wasabii zrobiło swoje.







A to nie są ręce uniesione w triumfie, raczej reakcja nosa inhalowanego zielonym specyfikiem :-)







Pojedzeni, upojeni Sake (która w smaku przypomina połączenie bimbru wymieszanego z gnijącym, słomianym siennikiem z łózka) - jemy samo wasabi.


Gotowi ...











W oczekiwaniu na reakcję ...







Nic się nie dzieje.

Spokój.

I tak już pozostało.

Chyba to parcie na obiektyw spowodowało, że organizmy samurajów były w stanie to wytrzymać.









Ewentualnie można pokusić się o stwierdzenie, że pomieszanie sake z dużą ilością wasabi daje takie efekty uboczne.











Może kolacja w tym roku nie była wyjątkowo romantyczna, ale jedzenie było pyszne i dobrze się wszyscy bawili.



PS. Wszyscy nadal żyją. Mamy nadzieję, że długo i szczęśliwie.
Polecamy knajpę, z której zamawialiśmy żarełko:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz