piątek, 20 listopada 2009

Post ten dedykuję mojemu serdecznemu przyjacielowi - "Tygrysowi",
gdyby to on miał opowiedzieć o tym co się stało, zapewne zrobiłby to tak:


Mam 25 lat.
Wczoraj po treningu aikido, gdy wychodziłem z Dojo (sala treningowa) z piskiem opon podjechało 5 czy 6 czarnych samochodów marki BMW. Wysiadło z nich 25 lub 30 wielkich, łysych oprychów dzierżących na karku złote kety. Trzeba przyznać, że dresiki mieli wypasione, a trzy odblaskowe paski świeciły na bucikach; z samochodów dało się słyszeć mocny bit, a srebrne alusy błyszczały w świetle stojących latarni.
W powietrzu można już było wyczuć szykującą się akcję.
Mijałem kordon młodzieży w sportowej odzieży rozchodzący się na boki. Gdy kroczyłem w kierunku samochodu, czułem jak ich nieświeże, czosnkowo - kebabowe oddechy zionęły w stronę mojej osoby, zamykając jednocześnie krąg wokół mojej osoby. Gdy doszedłem do auta, otworzyłem bagażnik i zdążyłem wrzucić torbę do środka, nagle usłyszałem:
- załatw go Bob!
Pomyślałem, że albo koleś na co dzień jeździ koparkami, albo faktycznie ma na imię Bob i rodzice trochę go skrzywdzili.
Bob stał z rękami splecionymi na pokaźnym torsie i obsesyjnie ż gumę o smaku truskawki, dało się zauważyć parę wylatującą z jego kwadratowej żuchwy. Nagle przemówił:
- masz przekichane!
Unosząc wzrok do góry, począwszy od jego butów przez porozciągane spodnie od trzymania obtłuszczonych łap w kieszeniach, aż do zawieszonej na wysokości około 2 metrów głowy, miałem szybką projekcję, tzw. wejście w strefę (oznacza to taki stan umysłu, który przewiduje ruchy przeciwnika zanim one się wydarzą i układa odpowiednie techniki).
No i się zaczęło ...
Na początku nadmienię tylko, że Bob skończył najpaskudniej.
(Z góry przepraszam osoby niewtajemniczone w nazwy technik aikido)
Ponieważ w bagażniku zawsze wożę swoją katanę (japoński miecz), dobyłem jej jednym ruchem. Bob zanim poczuł, że jego mózg wysłał maila do jego ociężałej ręki, aby jej użyć, poczuł jedynie przeszywające zimno mojej klingi, tnące go od biodra w górę aż po szyję. Wtedy ruszyli wszyscy ...
Dzierżyli w rękach łańcuchy, kije, noże, niektórzy jeszcze kończyli jeść kebaby.
W aikido istnieje coś takiego jak "randori" czyli obrona przed więcej niż jednym atakującym jednocześnie.
Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale więcej niż 4 ludzi nie jest w stanie złapać was jednocześnie, czyli ...
Czyli nie ma to znaczenia czy jest ich 4 czy 400, ale morda mi się uśmiechnęła, bo tym razem było ich tylko 30, a do tego wszyscy wyglądali jak po chemioterapii.
Nie rozpisując się szczególnie używałem głównie technik : koho tendo undo, seiza, funakogi undo i shikko. Większość po pierwszym rzucie już nie wstała, co bardziej naćpani i nieczujący bólu niestety skończyli z połamanymi nogami. Reszta uciekła porzucając samochody z otwartymi drzwiami, skąd dobiegał znajomy dźwięk nowej piosenki Chylińskiej " Nie mogę Cię zapomnieć".
Na koniec zrobiłem tak, jak Zorro w tamtych czasach. Ale nie to, co myślicie. Napisałem kataną na błyszczącym lakierze samochodów taki napis:
"Hana-wa sakuragi, Hito-wa bushi"
I to już tyle, koniec opowiadania.
Dziś wrzuciłem zaledwie 2 zdjęcia, więc musiałem się trochę rozpisać.


A no tak, chyba najważniejsza kwestia.
Kto mi to zrobił?
Tak naprawdę to moja żona, bo spóźniłem się do domu na kolację tego wieczoru :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz